Dzień 8 - Trzęsacz i latarnia w Niechorzu
Ale dzisiaj to już było aktywnie. Skoro świt, czyli już koło
południa wskoczyliśmy na rowerki i ruszyliśmy w stronę oddalonego o poważne 9km
Niechorza. Czyli jednym słowem, dzisiaj wyprawa po kolejną pieczątkę do naszych
paszportów miłośników latarni morskich (*o paszporcie i latarniach wpis obiecał
Krzysiek. Trzymajmy go za słowo😉)
Po drodze zatrzymaliśmy się w Trzęsaczu, gdzie mogliśmy
zobaczyć dosyć niezwykłe ruiny kościoła. Dlaczego niezwykłe? Otóż kościół ten nie
został zniszczony przez wojnę czy pożar. Do jego zniszczenia przyczynił się
zupełnie inny żywioł – fale morskie. Budynek został początkowo wzniesiony aż 2km
od linii morza. Ta jednak przez wieki nieubłaganie się do niego zbliżała. W
ostatnim wieku kościół stał już dokładnie na urwisku. Za sprawą sztormów
i podmywań klifu kolejne ściany wpadały wprost do morza. Do dnia dzisiejszego
pozostała już tylko ostatnia „tylna” ściana. Klif specjalnie umocniono, aby ten
ostatni fragment dawnego kościoła mógł jeszcze przez wiele kolejnych lat
przypominać o potędze żywiołu, jakim są
morskie fale.
Zostawiliśmy ruiny kościoła za plecami i ruszyliśmy nadmorskim
szlakiem rowerowym w stronę latarni w Niechorzu.
*Czy już wspominałam, że trasy rowerowe są tu naprawdę wyborne
i bez obaw można się na nie wybrać z czterolatkiem na własnym rowerku? ;)
Latarnia znajduję się na wjeździe do miasteczka. Kiedyś
zapewne było to spokojne otoczone ogrodem miejsce. Teraz niestety obrosło w wesołe
miasteczko, całą gamę fastfoodów i wystawę egzotycznych motyli. Nie pytajcie, co
mają egzotyczne motyle do Niechorza czy latarni. Nie mam bladego pojęcia😉
Za to cała okolica jest zawalona ulotkami tej super atrakcji, więc nawet my
jadąc do Niechorza, wiedzieliśmy, że POD LATARNIĄ SĄ MOTYLE 😉
Nie, nie skusiliśmy się.
Przy latarni jest też Park Miniatur Latarni Morskich z
polskiego wybrzeża. Tu nie byliśmy tak jednogłośni w ocenie tej atrakcji.
Krzysiek uznał to za kolejną komerchę i do tego dosyć drogą. Ja wraz z
chłopcami się jednak skusiliśmy na obejrzenia tych miniatur. Nie było źle, ale
szału też nie było. Faktycznie atrakcja jest dość droga jak na wystawę, którą można obejrzeć
w pół godziny – ceny w stylu: 25zł za dorosłego, a 24,99 za bilet ulgowy i nie płacą
tylko jakieś najmniejsze dzieci (Franio się już łapał). „Przewodnicy” to młodziaki
recytujący dwa zdania o każdym eksponacie. Na tyle mało obeznani z tematem
wystawy, że gdy poprosiłam, żebyśmy zaczęli od Świnoujścia i Niechorza a nie od
Krynicy Morskiej, która jest na drugim końcu Polski, pan „przewodnik” długo musiał się bić
z myślami czy da radę wszystko odtworzyć „na wstecznym”. Ostatecznie i tak przy
pierwszej okazji „sprzedał” nas koleżance, która akurat się nawinęła. Generalnie
to oprowadzanie można sobie darować. Za to trzeba przyznać, że zarówno miniatury jak i cały
teren przygotowane są i utrzymane bardzo starannie.
Krzysiek za to zdecydowanie dobrze wypełnił zadanie, które
miał na czas naszego zwiedzania miniatur – znalazł super knajpkę na obiad. Trochę
na uboczu, ale obiad pierwsza klasa i nawet niewysoka cena jakoś zrekompensowała
miliony roztrwonione na Park Miniatur😉
Na koniec dnia skoczyliśmy jeszcze na „naszą” plażę w Pustkowie.
Tym razem udało nam się nie przegapić zachodu słońca. Przezornie pojawiliśmy
się na posterunku już dwie godziny wcześniej. Najlepsze było to, że o tej godzinie
byliśmy tam niemal sami. Fotek kilka mam, ale na komórce. Muszę je stamtąd jakoś
wydostać i wrzucę później.
Jutro zbieramy się z Pustkowa i ruszamy w stronę latarni morskiej
w Gąskach. Po drodze zahaczymy o Kołobrzeg.
Komentarze
Prześlij komentarz